W końcu mamy wiosnę. Prawdziwą, najprawdziwszą! Piękna pogoda, dookoła coraz bardziej zielono, a gałęzie drzewa tuż za moim oknem uginają się pod ciężarem w pełni rozkwitniętych już kwiatów. Uwielbiam ten widok, gdy budze sie o poranku :) Dobry humor na caly dzien gwarantowany!
Zajrzyjcie tu rano. Do tego czasu, mam nadzieje, załadują się juz zdjęcia z mojego spaceru sprzed tygodnia, gdy w pierwszy naprawdę ciepły, wiosenny dzień z aparatem polowałam na wiosnę w mojej ulubionej paryskiej dzielnicy le Marais.
A na dobranoc zostawiam Wam zdjecie, ktore zrobilam na naszym balkonie dzis po poludniu. Kwiaty zerwane wprost z galezi, ktore natarczywie pchaja nam sie do okien ;)
Spring has finally arrived! I can't believe it! Paris is getting greener by the minute and to my utmost delight, the cherry tree just outside my window is finally in full bloom. Can you imagine how wonderful it is to wake up every morning to a picture like that? Pure bliss.
Right now I'm uploading the pictures from a walk I took a week ago in my favourite district of Paris, le Marais, on the first really warm spring day. Stay tuned and visit the blog tomorrow morning :)
I'm leaving you the picture I took this afternoon on our balcony. The flowers were picked right from a very stubborn branch which was forcing its way into the bedroom window ;)
Siedemnasty tydzień wyzwania, o którym pisałam tutaj kilka miesięcy temu.
This is the seventeenth week of the challenge I was telling you about a few months ago here
Nie było łatwo. Nie będę owijać w bawełnę. Od początku było trochę "pod górkę". Niedługo po rozpoczęciu wyzwania pojawiły się nieplanowane, duuuże wydatki. Później mocno się pochorowałam i sporo czasu spędziłam na zwolnieniu lekarskim, co również dość boleśnie uszczupliło mój budżet. No i raz zdarzyło mi się zapomnieć wrzucić wyliczona kwotę do słoika...
Nie było łatwo, ale nie poddałam się . Nadrobiłam zaległości w kolejnych tygodniach i w słoiku w tym momencie jest (chwilowa) nadwyżka w postaci 4 euro i ... dolara, który został z wyprawy do Wietnamu ;)
Trzymajcie kciuki, bo nie zanosi się, żeby miało być łatwiej w kolejnych tygodniach;) A dlaczego? Bo przy dobrych wiatrach, już wkrótce może nastąpić długo wyczekiwana przeprowadzka, a wiadomo, co się z tym wiąże...
It wasn't easy. I'm not going to beat around the bush. It was rough going from the very start. Soon after I started the challenge I had some unexpected biiiiiiig expenses. A bit later I got really sick and spent quite a few days on a sick leave. My budget drastically dropped. And I forgot to put the money into the jar. Once.
It wasn't easy but I didn't give up. I made an effort in the following weeks and there is a (temporary) surplus of 4 euros and... a dollar I had left from my trip to Vietnam ;)
So, keep your fingers crossed! I don't think it's going to get any easier any time soon;)
Why? Because if all goes well, I might be changing houses in the very near future, and we all know what it means...
Kawa to jeden z moich ulubionych napojów. Mogłabym pić ją na okrągło. Uwielbiam w niej wszystko. Kolor, smak, zapach. Cieszyłam się na moją wyprawę do Wietnamu z wielu powodów, a kawa była właśnie jednym z nich.
Wietnam jest drugim producentem i eksporterem kawy na swiecie. Ukształtowanie terenu i odpowiedni mikroklimat sprzyjaja uprawie wielu gatunkow kawy, ale Wietnam slynie glownie z upraw robusty, ktorej ziarna cechuja sie mniejsza gorycza niz arabika.
Krytycy twierdzą jednak, że uprawiana tam kawa nie jest najwyższej jakości.
Robusta pochodzaca z Wietnamu ma pelny, gleboki ale jednoczesnie lekko kwaskowaty aromat z czekoladowym posmakiem. Zakochalam sie w niej od pierwszego lyku!
Wietnamczycy mają swój własny, bardzo prosty sposób ma przygotowanie aromatycznej kawy.
Nie potrzeba do tego drogich, wymyślnych ekspresów. Wystarczy kawa, woda, 3 lub 4-częściowy filtr i za kilka minut będzie można delektować się pysznym kawowym napojem.
Filtr wygląda na przykład tak:
A jak przygotowuje się w nim kawę możecie zobaczyć na tym krótkim filmie
Najbardziej smakowala mi kawa z odrobina skondensowanego, slodkiego mleka. Zarowno w wersji na cieplo jak i podawana w wysokiej szklance wypelnionej po brzegi kostkami lodu. Do Francji wrocilam oczywiscie z filtrem i sporym zapasem kawy, ktora racze sie codziennie :)
Kawę i kawiarnie znajdziecie w Wietnamie prawie na każdym rogu. Od przenośnych punktów małej gastronomii po lokalne coffee shopy oraz wietnamskie i (od niedawna rowniez) międzynarodowe sieciówki.
Dziś zabieram Was na wycieczkę do mojej ulubionej sajgońskiej kawiarni. Należy ona do grupy Tran Nguyen, jednego z największych i najbardziej znanych wietnamskich producentów kawy. W samym Sajgonie jest ponad dziesięć placówek, a w calym Wietnamie w sumie ponad szescdziesiat kafejek tej sieci.
Nowoczesne, minimalistyczne wnetrza urządzone zgodnie z filozofią zen, wszechobecne drewno w naturalnym kolorze, przydymione światło, spokojna muzyka i pyszna, wietnamska kawa. Czego chcieć więcej? No, może jeszcze pysznego deseru... ;)
W urzadzonej ze smakiem kawiarni nie moglo zabraknac stylowego oswietlenia
Moje wrażenia?
Kawa jest niebiańska. Warto skusic sie rowniez na jeden z apetycznie wyglądajacych deserow, ktore kuszą zza przeszklonej gabloty. Są naprawdę pyszne!
Kawiarnie urządzone ze smakiem, w bardzo oryginalny, nowoczesny sposób. Za każdym razem zastanawiałam się, kto je projektował i teraz żałuję, że o to nie zapytałam. W klimatyzowanych, przestronnych wnętrzach kawiarni na chwilę zapomnicie o panujacym w Sajgonie upale.
Z głośników sączy się delikatna, spokojna muzyka. Relaks gwarantowany!
Jak na Wietnam, jest jednak drogo. Ceny europejskie, porownywalne do Starbucksa, z ta roznica, ze kawie z amerykanskiej kawiarni daleko do tej serwowanej w Tran Nguyen. Mało turystów. Spotkacie tu raczej zamożniejszych, młodych przedstawicieli wietnamskiego społeczeństwa.
Personel słabo mówi po angielsku (moze dlatego wlasnie tak malo tu turystow ;). A poza tym strasznie pogryzły mnie tam komary (w zamkniętym, klimatyzowanym pomieszczeniu)!
Post ten powstał z miłości do kawy. Nie jest to tekst sponsorowany! Lubię dobrą kawę oraz ciekawie urządzone wnetrza i po prostu chciałam się tym z Wami podzielić.
Ten post mial byc z Londynu. No wlasnie. MIAL BYC. Zamiast tego jest prosto z mojego paryskiego lozka, w ktorym od kilku dni leze wraz z moja odporna na leki grypa.
Londyn to, obok Paryza i Pragi, jedno z miast, ktorych nigdy nie mam dosc i do zwiedzania ktorych dwa razy mnie namawiac nie trzeba. Wystarczy troche wolnego czasu i...gotowki z kieszeni ;)
Londyn mial byc tym razem miejscem spotkania z jedna z moich przyjaciolek z czasow studiow, z ktora nie widzialam sie od dwoch lat, czyli od czasu przeprowadzki do Francji.
Mialysmy sie spotkac, pozwiedzac, dobrze zjesc i w koncu sie nagadac, bo ostatnimi czasy nie ma ku temu okazji.
Podczas studiow bylysmy tak nierozlaczne, ze wykladowcom zdarzalo sie regularnie mylic nasze imiona, a ze nazwiska zaczynaly sie na te sama litere... Jednym slowem bylo zabawnie :)
Dolozyc do tego piec lat obiadkow na stolowce studenckiej (niezapomniane dania!), szpinakowce z Tamki, hektolitry kawy w Czylym Barbarzyncy, niezliczona ilosc perypetii i jeden szczegolny film, ktorego sciezke dialogowa znamy na pamiec (nawet po tylu latach) i mamy gwarancje, ze bedzie co kiedys wnukom opowiadac...
I to jej wlasnie dedykuje ten "zagrypiony" wpis.
Happy birthday, kochana! Mam nadzieje, ze nasiaknelas atmosfera tego cudownego miasta i ze udalo Ci sie przemierzyc Notting Hill wszerz i wzdluz, znalezc "nasza" ksiegarnie i zapytac czy maja Kubusia Puchatka ;)
This post was supposed to be written from London. Right. WAS SUPPOSED TO BE.
Instead, I'm writing it from my Parisian bed which I've been sharing for the last couple of days with a very nasty, drug-resistant flu.
I can't get enough of London (Paris, Prague and a few other cities too)and you don't have to ask me twice to go and sightsee. All I need is a bit of time and some cash in my pocket ;)
So, this time in London I was supposed to meet one of my friends from university that I haven't seen for two years, i.e. since I moved to Paris. We were supposed to meet, sightsee, eat gourmet food and talk and talk and talk as the latter was severly lacking. Yeah, life happened to us...
We were sort of inseparable at uni, teachers regularly mixed up our names which was even funnier as both our surnames started with the same letter...
If you add five years of lunches at uni canteen (oh those dishes!), spinach pies from a bakery at Tamka street, litres of coffee drunk in a cafe called Czuly Barbarzynca, uncountable (mis)adventures and one particular film that we both know by heart (even years and years later) and you can be sure you will have lots of stories to tell your grandchildren one day...
And this post is to you, my friend!
Happy birthday! I hope you soaked up the atmosphere of this awesome city, explored Nothing Hill to the fullest, found 'our' bookshop and asked if they had Winnie the Pooh ;)
Leze sobie wiec w lozku i czytam. Ogladam. Podziwiam. I co chwile wzdycham z zachwytu. Z jakiego powodu? Zobaczcie sami.
Taki oto prezent zrobilam sobie na urodziny kilka dni temu.
W mojej ulubionej sieci ksiegarskiej Fnac znalazlam fantastyczna mini przewodniko-mape Londynu z ilustracjami (oraz wskazowkami i adresami ulubionych miejsc do zobaczenia) znanej francuskiej rysowniczki i ilustratorki Pénélope Bagieu.
To ciekawa lektura - powinna zadowolic zarowno osoby, ktore nigdy wczesniej nie byly w Londynie, jak i stalych bywalcow. Zelazne klasyki przeplatane oryginalnymi, nieszablonowymi miejscowkami. Mnostwo ciekawostek, zabawne rysunki, przejrzyste mapy i niezliczone (choc troche male) zdjecia. Kazdy znajdzie cos dla siebie.
Ciekawe, czy w tym stylu wydane zostana rowniez opracowania kartograficzne innych europejskich miast...
Oprocz Fnaca, od kilkunastu lat sympatia darze rowniez Nature et découvertes - sklep dla podroznikow (i nie tylko), w ktorym (dziwnym trafem) zawsze udaje mi sie cos ciekawego znalezc. Podobnie bylo podczas ostatniej wizyty.
Oto Londyn w ilustrowanej pigulce ;)
Istne cudenko w kartonowej, czerwonej oprawie. I w dodatku, w bardzo (jak na Francje) przystepnej cenie. Mowa tu o przepieknych ilustracjach 12 najbardziej znanych miejsc Londynu w wersji 3D wraz z krotkimi opisami. Autorka rysunkow jest utalentowana Sarah McMenemy. Jedyna wada: oba wydawnictwa dostepne jedynie po francusku... a wiem, ze niektorzy moi czytelnicy nie znaja tego jezyka.
Jedno jest pewne. Nie dla mnie Londyn w kwietniu. Nie dla mnie Londyn w maju (maj bedzie hiszpanski, zycie jak w Madrycie, emocje sportowe i takie tam...) Ale za to w czerwcu, dzieki fenomenalnej promocji brytyjskiej sieci autokarowej smigne przez kanal autobusem za 2,5 funta w obie strony!
Nie pamietam kto powiedzial kiedys, ze "oczekiwanie na przyjemnosc jest przyjemnoscia sama w sobie". Jestem przekonana, ze z taka lektura na pewno tak bedzie.
Rozłożyła mnie grypa, więc w najbliższym czasie żadnych wypraw (nie licząc tej do lekarza) nie będzie aż do odwołania.
Wysokiej gorączce i ogólnemu osłabienieniu organizmu nie udało się jednak zniechęcić mnie do poszukiwania inspiracji i planowania wyjazdów na kolejne miesiące.
Oprócz pięknych zdjęć, przedstawiających odległe miejsca, które chciałabym kiedyś odwiedzić, lubię także cytaty dotyczące podróży.
Inspirują mnie one by podróżować więcej, dalej, pełniej...
Znaleziona dzisiaj na tumblr.com wypowiedź Susan Sontag bardzo do mnie pasuje (a tak na marginesie, czy wspominałam już o moim zamiłowaniu do robienia list wszelakich ;)
No wlasnie, wszedzie (jeszcze) nie bylam, ale jest to na mojej liscie :)
A jak mowia moi bliscy, znajac moja determinacje, z pewnoscia kiedys mi sie to uda. I tego bedziemy sie trzymac!
---
I'm stuck in bed with a bad flu so no more trips (except for the one to the doctor's) until further notice.
I spent my day browsing the Internet for some travel inspiration.
I like beautiful pictures of remote places and inspirational quotes that make me want to travel even more, go even further and to embrace the whole experience to the fullest.
The quote I found today is by Susan Sontag (see above) and I find it very "me". By the way, did I mention I loved making lists? ;)
"I haven't been everywhere - she says - but it's on my list".
Dear Susan, looks like we have the same list!
I haven't been everywhere YET but my family and those who know me well say that with my determination I will surely get there one day. And I see it quite the same way :)