Ktoś zapytał mnie o to niedawno. To dobre pytanie. Tak naprawdę to nie wiem, czy mam na nie jakąś dobrą (lub konkretną) odpowiedź. Zawsze chciałam tam pojechać. Skąd wzięła się fascynacja tym krajem?
Nie pamiętam... ;)
Może od pudełka woskowych wietnamskich kredek, które były w każdym domu i które pamiętam z dzieciństwa?
Mogła to być fotografia tarasowych pól ryżowych i pracujących na nich kobiet w charakterystycznych, stożkowatych, słomkowych kapeluszach, która utkwiła mi w głowie po lekturze podręcznika geografii lub encyklopedii (namiętnie je czytywalam w wieku szkolnym).
Poźniej była fascynacja historią i film "Good morning, Vietnam" z Robinem Williamsem. Spodobał mi się totalny chaos na ulicach Sajgonum i nieco dziwaczne usposobienie jego mieszkańców.
Na studiach w Warszawie z rozbawieniem przyglądałam się wietnamskim sprzedawcom na nieistniejącym już targu na Stadionie Dziesięciolecia.
Była i kultowa, przaśna wietnamska jadłodajnia na Chmielnej, do której zabrała mnie po raz pierwszy moja ówczesna współlokatorka, a w której, w dość skromnej i wręcz kiczowatej oprawie serwowano dania będące czystą poezją dla kubków smakowych. Pełna autochtonów (a to podobno najlepsza rekomendacja), a czasem podobno można było nawet spotkać oficjeli z ambasady.
Później były blogi oraz fenomenalne zdjęcia z podróży i tak już zostało...
A co Was inspiruje do podróżowania?
Kiedy czytacie ten wpis, ja siedzę właśnie w samolocie do Sajgonu (Ho Chi Minh City znaczy się) albo jestem już na miejscu.
W końcu! Jedno wiem na pewno,
marzenia można i TRZEBA spełniać!
Witaj przygodo!